Recenzja: Transformers Masterpiece Soundblaster
Transformers Masterpiece Soundblaster
Dzisiaj podzielę się z Wami przemyśleniami na temat jednego z moich ulubionych Masterpiece’ów – Soundblastera.
Każdy kto pamięta pierwszą generację Transformerów, kojarzy także beznamiętnego i tajemniczego technika komunikacyjnego Decepticonów, którego słowa przebrzmiewały licznymi oktawami, żywcem wyciągniętymi z klubów disco lat 80-tych. Mowa oczywiście o Soundwave’ie. Zgodnie z przedłużeniem G1 – japońską serią Headmasters – miniony Soundwave’a po jego śmierci zebrały elementy martwego przywódcy i odbudowały go. Przy tej okazji nasz bohater otrzymał nową kolorystykę i przyjął imię Soundblaster.
Jakiś czas temu Soundwave po wielu latach nieobecności w swojej oryginalnej formie wreszcie wrócił do życia w ramach serii Masterpiece. Przy tej okazji Takara zdecydowała się wskrzesić także Soundblastera i to właśnie on będzie bohaterem dzisiejszej recenzji. Ponieważ różnice pomiędzy obiema figurkami są jedynie kosmetyczne, niniejszy tekst powinien zaciekawić także zainteresowanych standardowym Soundwave’em.
Reklama
Walkman Mode
Podobnie jak Soundwave, Soundblaster w swoim trybie alternatywnym jest niewielkim dyktafonem/odtwarzaczem kaset. W latach 80-tych były one równie powszechne co białe podkoszulki i kolorowe dresy. Gdybym postawił go w jednym ze sklepów z elektroniką z tego okresu, prawdopodobnie nie zwróciłby niczyjej uwagi. Prawdziwy Robot in Disguise! Przy tej okazji należy także powiedzieć, że chromowane przyciski przewijania ścieżek działają jak prawdziwe. Niestety nie dotyczy to środkowych klawiszy, ale odejmowanie za to punktów byłoby czepialstwem.
Z tyłu walkman jest już nieco mniej przekonujący. Elementy nie zostały tak dokładnie spasowane jak od frontu, jednak ciągle trudno mieć pod tym względem większe zarzuty w stosunku do figurki. W zestawie są nawet dwa obowiązkowe ogniwa – „paluszki”, których worek nosił przy sobie każdy fan słuchania muzyki w terenie z tego okresu. Jedyna rzecz do której można się przyczepić to dość spora dziura tuż pod „paluszkami”.
Twórcy częściowo zaradzili temu problemowi przez dołożenie niewielkiej srebrnej części. Zajmę się nią dokładniej przy okazji trybu robota.
Zdecydowanie należy pochwalić projektantów figurki za próbę modernizacji kaseciaka. Na jego bocznych ścianach umieszczono atrapy slotów kart pamięci oraz dodatkowe przyciski i przełączniki. Bardzo dobry pomysł na urozmaicenie wyglądu trybu alternatywnego.
Takara pokusiła się także o inne drobne detale jak napisy czy osadzony w chromowanej obejmie niewielki czerwony kryształ symulujący diodę świecącą się podczas nagrywania. Właśnie za takie akcenty kocham serię Masterpiece. Kolejny dowód na położenie przez twórców wielkiego nacisku na detale to gniazdo słuchawkowe. Nie dość, że zostało pochromowane tak jak to zwykle w walkmanach i dyktafonach bywało, to jeszcze da się w nie wpiąć prawdziwe słuchawki. Nie można ich docisnąć do końca, ale sami przyznacie, że pomysły i zaangażowanie w projekt robią wrażenie.
Naciśnięcie chromowanego przycisku na górze urządzenia pozwala na otwarcie kieszeni na kasety. Są one zbliżonej wielkości do kaset dyktafonowych. Nie posiadam żadnej z nich i dlatego nie jestem w stanie stwierdzić tego z pełną stanowczością, ale nie zdziwiłbym się, gdyby „prawdziwe” nośniki faktycznie mogły zmieścić się w Soundblasterze.
Posiadam za to kilka kaset dedykowanych Soundwave’owi/Soundblasterowi. jako przykład pokażę Wam Rumble’a. Chylę czoła przed inżynierami Takary za to, że w udało im się naprawdę dobrze oddać wygląd postaci, a jednocześnie zaprojektować całkiem wiarygodnie wyglądające kasety.
Dopiero przy Soundblasterze widać jak niewielkich rozmiarów jest dedykowana kaseta.
Oczywiście jak przystało na porządnego kaseciaka Soundblaster bez problemu mieści w sobie nośnik. Co ciekawe istnieje możliwość zmieszczenia więcej niż jednej kasety na raz, ale o tym później.
Pamiętacie ten niewielki srebrny element, który maskował otwór z tyłu walkmana? Jednym z jego zadań jest wpinanie się w boczną ścianę modelu.
Po dołożeniu młotów Rumble’a Soundblaster może przekazywać dane tak, jak miało to miejsce w ” Transformers The Movie”.
„Soundwave, play back Laserbeak’s findings”
Pora zobaczyć jak nasz technik komunikacji prezentuje się przy innych figurkach. Jak widzicie, walkman mode nie jest zbyt duży. Sięga małym Masterpiece’om do pasa. Kompaktowe wymiary są zasługą bardzo precyzyjnego i przemyślanego „upchnięcia” części robota.
Przy dużych Masterpiece’ach różnica jest jeszcze bardziej odczuwalna. Jako przykład posłużył mi sztandarowy wzór dobrze wykonanego MP: Year of The Horse Optimus Prime.
Nie weszliście tu jednak po to, żeby oglądać kaseciaka. Soundblaster – Transform!
Tranformacja jest dość prosta jak na MP, ale sprawia sporo frajdy i nie ma podczas niej obawy, że figurka bardzo szybko straci na wartości przez spontaniczne popsucie się, spłonięcie i oblanie właściciela kwasem po nieostrożnym przesunięciu którejś z części (tak Masterpiece Megatronie – mówię teraz do Ciebie).
Robot Mode
Każdy szanujący się fan Transformers powinien właśnie przeżywać totalny nerdgasm, dam Wam więc chwilę na doprowadzenie się do porządku… Już? Lepiej wróć do łazienki i weź jeszcze kilka chusteczek… tak na wszelki wypadek.
Soundblaster jest piękny i basta. Do tego ma przyzwoity rozmiar, który pozwala na docenienie włożonej w niego pracy. Jeżeli szukasz idealnego przedstawiciela współczesnych Masterpiece, to właśnie na niego patrzysz i nie pozwolę się przekonać, że jest inaczej.
Z tyłu figurka wygląda równie imponująco. Podobają mi się także detale powodujące delikatną asymetrię. Uważam, że takie zabiegi zdecydowanie uatrakcyjniają model.
Zmiana koloru kieszeni na kasetę wyszła Soundblasterowi na dobre. Podoba mi się to połączenie czerni z czerwienią. W oryginalnej figurce z pierwszej generacji czerwony, półprzezroczysty plastik kieszeni pełnił także funkcję gimmicku – po włożeniu do środka Buzzsawa, umieszczona na nim naklejka zdradzała słaby punkt Fortress Maximusa. Zważywszy na to, że MP kasety są tej samej wielkości co oryginalne, bez problemu można odtworzyć ten efekt także w przypadku współczesnej figurki. To jednak nie jedyna zaleta zmiany. Dzięki nowej kolorystyce umieszczone w narożnikach kieszeni wzory są bardziej widoczne. Niektórzy mogą narzekać, iż nie dodano loga Decepticonów na klatce piersiowej. Ja nie widzę w tym jednak problemu. Dużo bardziej żałuję, że twórcy nie pokusili się o pomalowanie Soundblastera Błyszczącym lakierem, tak jak zrobiono przy okazji Nemesisa.
Masterpiece’y już przyzwyczaiły nas do tego, że co chwilę zmieniają wygląd i stopień ruchomości dłoni. Tym razem otrzymaliśmy palec wskazujący zginający się w dwóch miejscach oraz pozostałe trzy palce połączone razem i wyposażone w jeden staw u podstawy. Kciuk pozostaje nieruchomy. Na deser mamy tu także dwie osie w nadgarstku. Po co nam ten cały artykulacyjny róg obfitości?
Właśnie po to. Ruchomy w dwóch płaszczyznach staw barkowy, obrót w bicepsie i podwójne jego zgięcie w połączeniu z artykulacją palców, pozwalają Soundblasterowi na zabawę własnym przyciskiem (That’s what she said!).
Skoro już jesteśmy w górnej partii figurki, popatrzcie na tę piękną twarz! Na ten błyszczący wizjer! Jak widzicie, przy okazji poprawiono przypadłość MP Soundwave’a w postaci wyszczerbienia po lewej stronie faceplate’a. Teraz wszystko wygląda idealnie i tak jak Megatron przykazał. Głowa może się pochwalić solidnym zakresem ruchomości w dwóch osiach – jest dobrze.
W zestawie z Soundblasterem otrzymujemy zmodyfikowaną wersję miniaturowego Megatrona, którego nasz podopieczny może trzymać w ręce. Tym razem broń wykonano z półprzezroczystego czerwonego plastiku. Możecie porównać go z wersją dołączoną do MP02 Ultra Magnusa. Obaj pozwalają na odpięcie tłumika i lunety. Odłączanie elementu rękojeści MP02 Megatrona zastąpiono dodatkowym stawem. Soundblaster oczywiście nie ma absolutnie żadnych problemów z dzierżeniem obu Megatronów w swoich rękach.
A kiedy skończy się amunicja zawsze można użyć ukrytych w panelach przedramion głośników jako źródła potężnego ataku sonicznego, zwanego dubstepem. Sprawdzą się też całkiem nieźle jako źródło dźwięku na Decepticońskiej domówce.
Zróbmy chwilę przerwy od detali, żeby popatrzeć na plecy Soundblastera. Naramienne działo z „paluszka” ma dwa stawy obrotowe, które pozwalają dość swobodnie nim poruszać.
Pod ogniwami ukryto srebrne detale, które dodatkowo urozmaicają wygląd transformera.
Pomyślano także o przechowywaniu broni Soundblastera, ukrytej pod postacią baterii. Po rozłożeniu staje się ona potężną bronią Decepticona.
Mały przycisk w połowie wysokości pleców udaje zminiaturyzowany zaczep do paska i pozwala na regulowanie wielkości przestrzeni na kasety w klatce piersiowej Soundblastera. Dzięki temu zabiegowi może ona pomieścić zależnie od potrzeb od jednej do trzech kaset. Zadnią część Decepta możemy natomiast zasłonić doczepianym sensorem.
Wspomniany powyżej sensor to kolejne z akcesoriów figurki. Z tego co pamiętam, pojawił się on tylko raz w serialu, więc miło ze strony twórców, że go dodali.
Po złożeniu pięści uzyskujemy możliwość wpięcia elementu w przedramię robota. Wtedy nasz dzielny technik komunikacyjny może bez żadnego problemu podglądać zza węgła kąpiące się pod olejowy prysznicem fembotki i nigdy nie zostać przyłapanym czy robić cokolwiek innego, do czego służył ten gadżet…
Soundblaster otrzymał także swoją własną kostkę energonu. Tym razem jest ona w bardzo ładnym czerwonym kolorze (w odróżnieniu od dodawanej do Soundwave’a przezroczystej). Po zdjęciu wieka możemy przyczepić ją do klatki piersiowej robota i zacząć produkować swój własny energon. Przemyślenie detali po raz kolejny wprawia w zachwyt.
Czarne stopy Soundblastera to jedyny element wykonany z Die Castu. Prezentują się bardzo dobrze, a błyszczący lakier tylko jeszcze bardziej poprawia wrażenia estetyczne.
W stopach wygospodarowano niewielkie schowki na uzbrojenie minionów – nic się w tej figurce nie marnuje. Sama artykulacja nóg stoi na naprawdę imponującym poziomie.
Stopy są ruchome w dwóch płaszczyznach, mamy także dwie osie w udzie i daleko zginające się kolano. Do tego cała masa stawów obrotowych, które pozwalają na w miarę swobodne przestawianie nóg i dopasowywanie artykulacji do własnych potrzeb. Udało się nawet znaleźć przestrzeń na staw obrotowy w pasie.
Wykorzystanie wszystkich tych stawów daje dużo możliwości w pozowaniu figurki. Mimo charakterystyki statycznego Decepticona, Soundblaster może bez problemu wykrzesać z siebie nawet bardzo dynamiczne pozy.
Podobnie jak w przypadku innych wydań w serii, dłonie Soundblastera posiadają niewielkie otwory po wewnętrznej stronie. Można w nie wsunąć pegi z rękojeści działa, co pozwala na pewny chwyt. Przy okazji chcę Wam przedstawić kolejną z drobnych różnic w stosunku do Soundwave’a. Tuż nad nadgarstkiem możecie zauważyć czerwoną linię. Jej część została wykonana z półprzezroczystego czerwonego, wystającego plastiku, co pozwala na zamontowanie na ręce figurki Ratbata czy Laserbeaka. U Soundwave’a ten wystający element był całkowicie transparentny i przerywał schludną czerwień. Myślę, że nowe rozwiązanie wygląda dużo bardziej naturalnie.
Miło ze strony Takary, iż pomyślała o tym jak w miarę sztywno zamontować na ręce Soundblastera jednego z jego pomocników. Musicie mi wybaczyć, że tak rozpływam się w zachwytach nad tą figurką, ale w mojej opinii jest naprawdę rewelacyjna.
Wzór z nadgarstków figurki powielono także na ramionach. Dzięki temu mogą na nich pewnie zasiąść Laserbeak, Buzzsaw albo Ratbat.
Integracja i kompatybilność Soundblastera oraz jego minionów są naprawdę zaskakujące. Oprócz pokazanego wcześniej „trybu przesyłu” figurka może użyć młotów Frenzy’ego lub Rumble’a jako kolejnych, doczepianych do przedramion dział.
Kiedy „wypełnimy” klatkę piersiową jedną z kaset, Soundblaster zdecydowanie zyska na wyglądzie i będzie prezentował się jeszcze lepiej.
Po naciśnięciu przycisku na klatce piersiowej Soundblaster może uwolnić swoich podwładnych i wyrównać szanse w starciu z Autobotami. Przy okazji naprawdę świetnie wtedy wygląda.
Gdy uwolnimy już wszystkie kasety, możemy lepiej przyjrzeć się wnętrzu figurki. Jeżeli do tej pory wydawało Ci się, że Soundowi ciągle brakuje detali, to masz absolutną rację – wydawało Ci się. Po otwarciu kieszeni kaseciaka otrzymujemy… wnętrze kieszeni kaseciaka!
Musicie przyznać, że jest się czym bawić. W mojej kolekcji posiadam piątkę pomocników Soundblastera. Ponieważ jednak niniejsza recenzja jest już wystarczająco długa, kasetkami zajmę się przy innej okazji. Na pocieszenie mam dla Was zdjęcie bohatera tekstu i jego minionów.
Pewnie zastanawiacie się w jaki sposób nagle zmienił się kolor klatki piersiowej Soundblastera i skąd wziął się na niej znak frakcyjny Deceptów oraz kolejne detale. Twórcy w zestawie z figurką dostarczyli dodatkową, fioletową nakładkę na kieszeń kasety. Teraz możesz samemu zdecydować czy wolisz aby Soundblaster był bliższy swojemu zabawkowemu czy kreskówkowemu odpowiednikowi. Szkoda tylko, że przy okazji nie dali nam także arkuszy z instrukcji MP Soundwave’a, które można włożyć pomiędzy szyby klatki piersiowej.
Pora na kolejne porównania
Jak widzicie Soundblaster jest mistrzem mass shiftingu i z niewielkiego kaseciaka zmienia się w bardzo postawnego robota. Postawnego do tego stopnia, że naprawdę niewiele brakuje mu do wzrostu Optimusa.
Sideswipe nagle zrobił się naprawdę mały…
Czas na krótkie podsumowanie i odpowiedź na najważniejsze pytanie. Czy warto wydać na tę figurkę swoje ciężko zarobione pieniądze?
Oczywiście, że tak! Soundblaster jest wart każdej złotówki ze swojej ceny, zwłaszcza że w zestawie znajduje się także bardzo przyzwoity Masterpiece Ratbat i cała masa akcesoriów. Model jest piękny, precyzyjnie oraz solidnie zbudowany i na każdym kroku zaskakuje swoim dopracowaniem. Ma wszystko czego można oczekiwać od postaci i był miłym powrotem do większych Masterpiece’ów po kilku autobot cars. Transformer daje ogromną frajdę i wygląda dobrze w niemal każdej pozycji. To po prostu inżynieryjny majstersztyk i nie mam żadnych wątpliwości, że zdecydowanie warto posiadać go w swojej kolekcji.
Czy warto jednak kupić Soundblastera, kiedy masz już MP Soundwave’a? Myślę, że nie (chyba że bardzo chcesz Ratbata). Jest ku temu prosty powód – są niemal identyczni. Jasne, czerń wygląda nieco inaczej niż ciemny błękit, mamy zmianę paska nad nadgarstkiem, czerwoną klatkę piersiową i poprawiony faceplate, ale tak naprawdę to ciągle ta sama postać i ta sama figurka. Mimo to potrafię zrozumieć ludzi, którzy będą chcieli mieć obu panów w swojej kolekcji. To wspaniały mold i wzorcowy przykład tego, czym powinna być seria Masterpiece, a takich przykładów chce się mieć na swoich półkach jak najwięcej.
Reklama