Captain America Civil War / Wojna bohaterów nasza recenzja
Captain America Civil War / Wojna Bohaterów
Uwaga! Niniejszy tekst w miarę możliwości unika większości fabularnych spoilerów, ale odnosi się do wydarzeń, które mają miejsce w toku filmu i może w pewnym stopniu wpłynąć na jego odbiór. Lwią część z nich da się wywnioskować z trailerów, ale mimo to i tak wolę Was ostrzec. Panie i Panowie, oto Captain America Civil War / Wojna Bohaterów.
— Friday.
— Tak Panie Stark?
— Aktywuj mój dziennik. Muszę zebrać myśli po ostatnich wydarzeniach.
— Nagrywanie rozpoczęte Panie Stark.
— 6 maja 2016. Do dziś trudno mi uwierzyć w to, co się stało. Kiedy kilka lat temu Fury zebrał Avengers czuliśmy się Panami świata. Byliśmy najpotężniejszą siłą na tej planecie i zawsze myślałem, że robimy coś dobrego. Oczywiście wiedziałem, że nie każdego można uratować, ale przynajmniej próbowaliśmy pomóc. Avengers oznaczało synonim dla „Ci, którzy potrafią zrobić porządek w każdej sytuacji i nie brakuje im przy tym szyku”. No, może poza Hawkeye’em. Kto mógł przewidzieć, że kilka lat później czeka nas prawdziwa Wojna Bohaterów.
Niedawno zacząłem mieć wątpliwości czy faktycznie jesteśmy bohaterami. Przed Mścicielami ulepszeni nie wyrastali jak grzyby po deszczu, a kosmici nie przejmowali co chwilę naszej planety. Już po inwazji na Nowy York zacząłem kwestionować nasz cel i metody. Sokovia dolała jeszcze więcej oliwy do ognia. Walka z Ultronem zabrała nie tylko jednego z nas. Wielu pozostałych w mieście cywili nie dożyło naszego triumfu. Czy triumf to dobre słowo, kiedy pokonujesz zagrożenie, które samemu sprowadzasz, a w ogniu krzyżowym płacą za to niewinni ludzie? Ostatnio zobaczyłem zbyt wiele z ich twarzy, żeby tak uważać. Może właśnie przez te twarze tak bardzo zaczęło dokuczać mi sumienie.
Kiedy ekipa Rogersa narozrabiała w Wakandzie, ONZ doszło do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić. Walka pomiędzy Kapitanem i Crossbones’em oraz wszystko co działo się wokół niej wyglądało bardzo spektakularnie i gdyby nie jeden błąd to pewnie stanowiłaby dobry PR dla Mścicieli. Jak prawdziwi profesjonaliści i bohaterowie rozdalibyśmy kilka autografów i odlecieli Quinjetem na zasłużone wakacje. Tak się jednak nie stało i ściągnęliśmy na siebie strach i gniew ludzi, których chcieliśmy chronić.
Mimo braku porozumienia wśród członków Avengers nasz przedstawiciel dołączył do szczytu ONZ, który miał na celu bliższe przyjrzenie się Protokołowi z Sokovii – dokumentowi podporządkowującemu Mścicieli organizacjom międzynarodowym. Szczyt został jednak przerwany przez katastrofę, za którą odpowiadał Zimowy Żołnierz. Rogers jest bardzo uparty. Jego harcerzykowate poglądy i wiara w Barnes’a nie pozwalały mu podpisać porozumienia. To był nasz pierwszy punkt zapalny. Steve zawsze uważa, że robi to, co jest konieczne i słuszne, ale nieraz zatraca przy tym duży obraz. Znając historię Zimowego Żołnierza i widząc jego twarz w gazecie trudno było uwierzyć, że ktoś mógł go wrobić, zwłaszcza kiedy wiesz jak czułym punktem dla Kapitana jest Bucky. Do tej pory wierzyłem, że mimo naszych różnic będę miał wsparcie w Rogersie. Niestety przy pierwszej okazji wybrał Barnes’a i odsunął się od Avengers. Początkowo nasz konflikt wydawał się jakby nie do końca uzasadniony, może wręcz błahy, ale z czasem pogłębiał się i zyskiwał na sile.
Thor i Hulk byli niedostępni, a reszta naszej drużyny rozpadła się na dwie części, dlatego musieliśmy uzupełnić składy. Do ekipy Kapitana dołączył Ant-Man, który zrobił na mnie gigantyczne wrażenie. Tak na marginesie – jego kostium zaczął wyglądać nieco mniej jak strój motocyklisty, a bardziej jak superbohatera. Na szczęście my też byliśmy przygotowani. Udało mi się poznać pewnego młodego i utalentowanego człowieka, który kiedyś może zostać prawdziwym Mścicielem. Jest nieco nieokrzesany i ma zerowe pojęcie na temat stylu (ten paskudny kostium). Na szczęście z moją pomocą poradziliśmy sobie z tym drugim, a i to pierwsze sprawdziło się zaskakująco dobrze w konfrontacji. Wychowuje go młoda i dobrze wyglądająca ciotka, przed którą dzieciak ma sporo tajemnic. Myślałem, że zamienimy z siusiumajtkiem dwa słowa i tyle, ale jego rola okazała się zaskakująco duża. Przez cały czas pajęczak sprawiał wrażenie fanboya, który może pobawić się ze swoimi idolami. Z jakiegoś powodu lubię tego dzieciaka i widzę przed nim jasną przyszłość. Dołączył też do nas król Wakandy – T’Challa. Jego motywy były dużo bardziej osobiste, ale to nie miejsce i czas, żeby je omawiać. Nie mogę mu jednak odmówić uczciwości, sprawiedliwości i mądrości. Friday – ostatnie zdanie nigdy nie może wyjść poza ten pokój. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś usłyszał ode mnie komplement.
Podczas ostatnich kilku dni widzieliśmy spory kawałek świata, w tym podwodne więzienie gdzieś pośrodku oceanu – Raft. Niesamowite co mogą kupić pieniądze podatników. Punktem kulminacyjnym tych paru dni była konfrontacja na lotnisku. Dużo się wtedy działo. Kontenery latały po całym pasie startowym, przewracały się wieże i ogólnie było sporo zamieszania. W życiu nie spodziewałbym się, że tak niewielka grupa ludzi jest w stanie tak bardzo wypełnić cały ten teren. Aż słyszałem w uszach doniosłą muzykę, akompaniującą starciu.
Każdy z Mścicieli miał swoją rolę w tym konflikcie. Żaden z nich nie sprawiał wrażenia jakby był tam tylko po to, żeby się pokazać. Mógłbym też przysiąc, że coś rodzi się pomiędzy Scarlet Witch a Visionem. Będę musiał to dokładniej sprawdzić w przyszłości, bo nie spodziewałem się, że android może mieć uczucia. Rogers też zaczął spędzać dużo czasu z agentką, która kilka lat temu była jego tajną niańką, ale to kolejna rzecz, na której nie będę się skupiał. Moją uwagę przykuło coś innego. Mam wrażenie, że spoważnieliśmy od czasu Sokovii. Poza pajęczakiem właściwie nikt z ekipy nie silił się na wciskanie przy każdej okazji onelinerów, a kiedy już zdecydował się na żart, był on znacznie subtelniejszy i bardziej przemyślany. Dzięki temu cała sytuacja stała się dużo poważniejsza niż miało to miejsce podczas walki z Ultronem.
Tak jak można było przewidzieć w całym tym zgiełku i walce o wolność / bezpieczeństwo, ukrył się wspólny wróg Avengers i podążająca za nim intryga. Był to jednak wróg zupełnie inny niż do tej pory. Nie nosił kolorowych trykotów, a jego motywy były znacznie bardziej osobiste niż zwykle. Na nasze nieszczęście były też jak najbardziej uzasadnione. Tacy ludzie są najniebezpieczniejsi.
Potrzebowałem trochę czasu żeby pozbierać wszystkie części układanki i schować dumę do kieszeni, aby pomóc zlikwidować prawdziwe zagrożenie. Moje personalne motywy nie pozostały jednak bez znaczenia. Cała historia wydaje się bardzo osobista, zarówno dla mnie jak i Steve’a. Zupełnie inna niż wszystko, co przeżyliśmy do tej pory. Ta wojna domowa pociągnęła za sobą ofiary i rozłam wśród Mścicieli. Nie wiem co stanie się dalej ale wierzę, że to jeszcze nie koniec.
Kiedy tak siedziałem w budynku Avengers i rozmyślałem o ostatnich wydarzeniach zrozumiałem, że nikt nie zostaje Mścicielem na zawsze. Jesteśmy potrzebni temu światu i będziemy rekrutować kolejnych członków, aby zastąpili tych, którzy nie mogą już walczyć. Jestem też przekonany, że niedługo przyjdzie czas Czarnej Pantery i Spider-Mana. Spider-Man, co za dziwne imię.
Wiele osób pewnie będzie osądzać mnie i Steve’a przez pryzmat konfliktu Batmana i Supermana, o którym było ostatnio głośno. Mam jednak wrażenie, że o ile tamta dwójka wśród licznych, nieskorelowanych wydarzeń po prostu szukała powodu do zaczepki i średnio sobie z tym powodem poradziła, o tyle nikt z Mścicieli nie chciał walki. Niestety nie zawsze życie toczy się po naszej myśli. Konsekwencje naszych czynów zaczęły nas doganiać i będziemy musieli z nimi żyć.
To był bardzo intensywny czas. Dla wszystkich. Avengers już nigdy nie będą tacy jak dawniej. Ciekawe czy ktoś kiedyś zbirze się na odwagę aby zekranizować tę historię. W końcu ile powstało komiksów o wydarzeniach z naszego życia. Gdyby faktycznie tak się stało, na pewno byłby to doskonały i bardzo poważny film. Czuję, że bracia Russo wiedzieliby co z tym zrobić.
— Dobra Friday, kończymy nagranie. Widzę, że do siedziby Avengers zbliża się jakiś siwy, wąsaty kurier.
Reklama