Combiner Wars Cyclonus
Combiner Wars Cyclonus
Dziś mam dla Was coś nieco innego niż zwykle. W związku ze współpracą jaką niedawno nawiązaliśmy z Hasbro Polska, będziemy mogli prezentować Wam najciekawsze nowości z oferty rodzimego oddziału firmy – figurki, które już niedługo zagoszczą na sklepowych półkach. Nasze recenzje pomogą Wam w podjęciu decyzji o zakupie i przygotują na przyszłoroczną ofensywę Combiner Wars (więcej na ten temat możecie przeczytać w naszym wywiadzie z reprezentantem Hasbro).
Dzięki uprzejmości Hasbro Polska do mych rąk trafił jeszcze ciepły Combiner Wars Cyclonus i to właśnie on będzie bohaterem niniejszej recenzji. Zapraszam do lektury.
Na początek parę zdań o samym zainteresowanym. Cyclonus został stworzony przez Unicrona jako główny przyboczny Galvatrona. Do dziś fani spierają się, czy pożeracz planet wykreował go z truchła Bombshella czy też Skywarpa, ale to już temat na odrębną dyskusję. Według serialowej pierwszej generacji bohater dzisiejszego materiału jest prawą ręką dowódcy Decepticonów i jego najbardziej lojalnym sługą. Drugą po bezwzględnym posłuszeństwie cechą Cyclonusa jest ponadprzeciętna inteligencja. Dzięki temu umie wpływać na lidera i przekonywać go do swoich racji. Osłabiony po śmierci Unicrona Galvatron nigdy nie odzyskał pełni sprawności. Cyclonus mógłby bez żadnego problemu obalić dowódcę i zająć jego miejsce. Nie czyni tego gdyż wierzy w swojego mistrza, a dla Conów małej wiary ma tylko jedno zdanie: „All Hail Galvatron!”
Pierwszą figurką Cyclonusa była jego inkarnacja z G1, czyli model powiązany bezpośrednio z pełnometrażowym filmem animowanym i serialem z lat 80-tych. Bardzo schludny tryb alternatywny, przyzwoita pozowalność i targetmaster (broń zmieniająca się w małego robota) sprawiły, że oryginalne wydanie do dziś dobrze się broni. Drugim istotnym plastikowym wcieleniem postaci była wersja z linii Classics, ale o niej opowiem później.
Reklama
Pudełko
Zanim przejdziemy do samej figurki parę zdań o jej pudełku.
Seria Combiner Wars, której reprezentantem jest nasz ulubiony herold Unicrona, wywodzi się z popularnych komiksów wydawanych przez IDW. Idea serii polega na utworzeniu całej gamy figurek, które będą mogły łączyć się ze sobą, aby uformować gestalta (więcej o gestaltach dowiecie się z naszego artykułu) i wykorzystywać mniejsze postacie jako dodatkowe uzbrojenie. Zgodnie z zapowiedziami Hasbro, w niedalekiej przyszłości Machinima wyprodukuje serial internetowy bazujący na tym cyklu, co powinno nieco pomóc w popularyzacji figurek. To tyle jeżeli chodzi o historię. Przejdźmy więc do konkretów. Samo pudełko wykonano z bardzo twardego i dobrze zabezpieczającego figurkę kartonu, a frontowe okienko pozwala na oglądanie Cyclonusa w całej okazałości.
Opakowanie z boku także wygląda bardzo schludnie i atrakcyjnie. Uważni obserwatorzy zauważą, że karton przyozdabiają rysunki znane z karcianej gry, która jakiś czas temu pojawiła się na komórkach i zabrała ludzkości milion spędzonych na toaletowych posiedzeniach godzin – Transformers Legends.
Tył opakowania pokazuje zdjęcia figurki w obu trybach oraz schemat tworzenia gestalta. Koncepcja łączenia postaci prezentuje się następująco – model klasy voyager zmienia się w tułów robota, a cztery mniejsze figurki klasy deluxe stają się kończynami. Cyclonus to już czwarty (a właściwie piąty jeżeli liczyć remold Optimusa) z wprowadzonych do tej pory Voyagerów. Jeżeli wydaje Ci się, że wygląda dziwnie znajomo, to jest ku temu bardzo proste wytłumaczenie.
Tryb Pojazdu
Cyclonus to retool (przemodelowana figurka) wydanego jakiś czas temu Combiner Wars Silverbolta. W trybie pojazdu różnice są tak poważne, że wielu odbiorców mogłoby nawet nie zauważyć że ma do czynienia z bliźniaczą konstrukcją. Jedyne elementy, które nie zostały zmienione to panele w tylnej partii skrzydeł. Od razu wyrażę tu swoje wielkie uznanie bo przyzwyczaiłem się już, że retool zwykle ogranicza się do przerobienia głowy, nowego malowania i przyklejenia wielkiego napisu „nowość” na pudełku. Tutaj zmiany są tak poważne, że faktycznie można mówić o nowej figurce i to nawet bez cienia ironii.
Tryb pojazdu jest bardzo wierny temu, co znamy z pierwszej generacji Transformers. Cieszy smukła sylwetka i spora ilość farby – wszystkie warte podkreślenia detale zostały ładnie podmalowane. Trochę brakuje mi przezroczystego plastiku na kokpicie, ale nie mogę przyczepić się do jakości malowania w tym miejscu, zwłaszcza że farba znajduje się na każdym małym okienku. Budżet na lakierowanie został spożytkowany celująco.
Z tyłu jest już nieco gorzej. Cyclonus cierpi na znany z większości „latających” transformerów syndrom przyklejenia większości robota pod samolotem. W rzeczywistości nie jest to jednak tak duży problem jak mogłoby się wydawać.
Cała figurka została wykonana z fioletowego (śliwkowego? Purpurowego? Bo ja wiem? Jestem facetem, nie znam się na kolorach) plastiku. Zatopiono w nim solidną porcję metalicznego, widocznego pod światłem ziarna. Zapewne rozwiązanie to znajdzie tak wielu entuzjastów, jak i przeciwników. W przypadku figurki tej klasy myślę że taki detal uatrakcyjnia model. Trzeba także pochwalić twórców za umieszczenie całej masy pięknych linii panelowych. Na powyższym zdjęciu możecie zobaczyć jeszcze bardzo zgrabne małe skrzydełka trybu pojazdu, które pozwalają się swobodnie ustawiać tak, aby pasowały naszemu wyobrażeniu postaci. Niby drobiazg, a cieszy.
Pod spodem figurki zagnieździła się większość naszego robota i trudno z tym polemizować. O ile nogi schowano jeszcze całkiem zgrabnie, o tyle ręce można było ukryć nieco lepiej.
Na osłodę otrzymaliśmy otwierane przednie podwozie, które współgra z rzeźbionymi z tyłu figurki kołami. Lubię kiedy modele samolotów posiadają ten detal.
Porównajmy nowego Cyclonusa z opisywanym nieco wyżej klasykiem. Klasa Voyager dodała naszemu bohaterowi kilka centymetrów długości. Podwieszony pod samolotem robot nieco psuje linię modelu z CW, ale za to zapewnia znacznie mniej poszatkowany tryb pojazdu.
Rozstaw skrzydeł także sporo urósł. Proporcje są zupełnie inne i gdyby jeszcze udało się odrobinę zwęzić zadnią część samolotu, to z góry wyglądałby on właściwie idealnie.
Z tej perspektywy ogłosiłbym między moldami remis. Musicie sami zdecydować czy wolicie być przychylni szczelinom i otworom klasyki czy też ciut przygrubemu tyłkowi Combiner Wars.
Dla zabawy dodajmy do tego zestawienia wcześniejszą wersję moldu CW Cyclonusa – Classics Silverbolta. Poprzednie wydanie jest nieco dłuższe, ale obie figurki naprawdę świetnie się razem prezentują.
Silverbolt także cierpi na syndrom robota przyklejonego pod samolotem. W tym miejscu wypada pochwalić Cyclonusa za nieco bardziej skompresowaną konstrukcję.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć całej trójki razem.
Mimo niezbyt zgrabnego ukrycia rąk trybu robota, Cyclonus prezentuje się bardzo dobrze i może spokojnie stawać w podniebne szranki z innymi latającymi transformerami. Ilość detali robi wrażenie a fakt, że właściwie cały tryb pojazdu został zaprojektowany od nowa zasługuje na uznanie. Dopóki nie zaglądasz pod samolot jest naprawdę dobrze i tego się trzymajmy. Zobaczmy jak nasz bohater obroni się po transformacji.
Tryb Robota
Cyclonus to prawdziwy kawał twardziela, który z siłownią żyje za pan brat. Sporo dopakował od czasu swojego debiutu w linii classics, co mu się chwali. Transformacja jest bardzo prosta i nawet najmłodsi nie powinni mieć z nią problemów. W jej trakcie musimy jednak wyciągnąć miniaturowe skrzydełka z dłoni figurki i umieścić je w przedramionach. Puryści pewnie zaraz zaczną się burzyć, że Combiner Wars wraca do ery partsformerów i ogłoszą bojkot, ale ten drobiazg zdecydowanie nie powinien nikogo zniechęcać.
A jak tryb robota ma się do swojego poprzednika?
Tym razem różnice są już nieco subtelniejsze niż przy trybie pojazdu. Zmieniono głowę, boczne panele nóg, górę klatki piersiowej oraz opisywane wcześniej skrzydełka. Niby niewiele, ale różnice naprawdę przekładają się na odbiór całości.
Jeżeli miałbym wymienić jedną najsilniejszą cechę linii Combiner Wars, to byłyby to doskonale wyrzeźbione głowy. Cyclonus nie jest wyjątkiem. Ostre rysy twarzy, wydęte w grymasie usta, wściekle czerwone oczy i wyraźnie skrócone w stosunku do poprzednika uszy sprawiają, że Decepticon wygląda na prawdziwego skurczybyka. Do tego idealnie położona srebrna farba i podkreślone czarnym konturem oczy – po prostu super.
Tułów także został bardzo dobrze wyrzeźbiony, a na jego środku znalazło się niewielkie logo Decepticonów. W budżecie wygospodarowano nawet fundusze na podkreślenie tak małych detali jak złoty element w połowie klatki i srebrny kaloryfer. Bling i mięśnie w jednym – Cyclonus zdecydowanie nie będzie narzekał na brak powodzenia.
Dolne partie nóg również otrzymały sporo transformerowej miłości. Liczne rzeźbione detale i solidna porcja dobrze położonej farby to jest to, co kolekcjonerzy lubią najbardziej. Wspomniałem już, że nie poszczędzono jej nawet na udach figurki, które teraz mienią się srebrem? A skoro jesteśmy przy nogach, to może parę słów o zakresie ruchu. Otrzymaliśmy dwie klikające osie w udzie, obrót tuż pod nim, podwójne zgięcie w kolanie i oś góra-dół w stopie. Na podkreślenie zasługuje fakt, że przód stopy oraz pięta poruszają się niezależnie.
Ręce też posiadają sporo punktów ruchu: dwie klikające osie w ramionach, obrót poniżej i łokieć. Głowa została wyposażona w jedną oś obrotu, a pas pozbawiono artykulacji. Dla lubiących opcje Cyclonus ma możliwość złożenia skrzydeł za plecami albo prezentowania ich w całej okazałości, niczym Decepticoński motyl.
Wielka szkoda, że figurce zabrakło stawu obrotowego w nadgarstku. Zamiast tego mamy dość nietypowy i nieco dziwny zawias z trybu gestalta.
Muszę pochwalić twórców za zgrabne rozłożenie paneli na nogach. Nie dość że dodają kończynom masy, to nieco kamuflują powstałe podczas transformacji otwory.
Czas zobaczyć co jeszcze znajdziemy w pudełku. Niestety uzbrojenie Cyclonusa zostało żywcem przeniesione z Silverbolta, a jedyna różnica to zastąpienie czarnego plastiku szarym. Pistolet możemy włożyć w rękę figurki albo wpiąć w port na przedramieniu a la Galvatron.
Podobnie ma się rzecz z tarczą. Sam najbardziej lubię umieścić ją w przedramieniu, bo wtedy zdaje się wyglądać znacznie bardziej naturalnie niż w dłoni.
Pistolet został nieco wydrążony, ale nie powinno to nikomu przeszkadzać w zabawie. Warto także wspomnieć, że tarcza posiada dodatkowy otwór, dzięki któremu można wpiąć w nią dowolną 5-ciomilimetrową broń i złożyć sobie własną piramidę śmierci.
Podobnie jak giwera Silverbolta, broń Cyclonusa także potrafi się łączyć dla potrzeb trybu gestalta.
Warto przy tym napomknąć, że na plecach figurki umieszczono dwa porty, które pozwalają na składowanie uzbrojenia. Można je przechowywać w ten sposób także w trybie pojazdu (a tarcza ma nawet wyrzeźbione dodatkowe koło), ale myślę że większość osób zrezygnuje z tego rozwiązania. Ja wiem, że plastikowe transformowalne roboty nie są królami realizmu, ale tak wielka armata pod dziobem to już klimat bliższy zabawom Kojota i Strusia Pędziwiatra.
Mamy jeszcze dwa „akcesoria”. Pamiętacie odczepiane skrzydełka (wiem, wiem – partsforming, najgorsza zabawka w historii figurek i inne bzdury)? Okazuje się, że całkiem nieźle sprawdzają się w roli małych noży, które Cyclonus może trzymać w dłoniach. Jeżeli dodamy do tego bardzo dobre ułożenie stawów, to otrzymamy naprawdę świetne rezultaty.
Seria Combiner Wars wprowadziła także zwyczaj dodawania do figurek kart postaci.
Większość kupujących pewnie zagrzebie je w pudełku z instrukcją i nigdy do nich nie wróci, ja jednak lubię takie drobiazgi, więc poświęcę jej akapit. Kartę wykonano z grubej tektury, a rysunek Cyclonusa to już małe dzieło sztuki.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą podciągnąłbym pod akcesorium. Wnętrza nowych pudełek są pokryte bardzo ładnymi schematami różnych figurek. Sprawdzają się przez to zaskakująco dobrze jako tło dla eksponowania Cyclonusa. Może nieco przeceniam wartość tego kawałka kartonu, ale miło że zamiast dykty o kolorze i teksturze papieru toaletowego otrzymaliśmy coś, co stanowi ładne dopełnienie dla figurki i zadowoli także tych ludzi, którzy z jakiegoś powodu odmawiają swoim zabawkom świeżego powietrza i trzymają je w kartonowych więzieniach.
Jeżeli liczba akcesoriów wciąż Cię nie zadowala, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nieco dozbroić naszego zabijakę. Bardzo żałuję, że zamiast pistoletu nie otrzymaliśmy w zestawie wzorowanego na IDW miecza, choćby takiego jak ten dodawany do Generations Drifta. Na szczęście nie ma żadnych przeciwwskazań żeby pożyczyć ostrze od innej figurki.
Pora zestawić Cyclonusa z jego poprzednikiem.
Pierwsze co rzuca się w oczy to wyraźna różnica rozmiaru, czego można było się spodziewać po porównaniu trybów samolotu. Niestety w Combiner Wars nie uświadczymy znanego z poprzedniego wydania lightpipingu, ale ponieważ oczy są świetnie pomalowane, to nie będę na to za mocno marudził. Poza tym nowa wersja wygląda na znacznie bardziej dopakowaną (patykowate nogi klasycznego Cyclonusa były często krytykowane przez fanów). Pozytywnie zaskakuje także wyraźnie większa ilość farby na modelu. Między figurkami jest również bardzo duża ilość podobieństw: klatka piersiowa, głowa, skrzydła na przedramionach no i te nieszczęsne goryle proporcje rąk. Akurat w tej kwestii Cyclonus nie ma za dużo szczęścia. Trzeba przyznać, że mimo swojego rodowodu Decepticon radzi sobie naprawdę dobrze w starciu z wysoko cenionym poprzednikiem.
Z tyłu zdecydowanie wygrywa klasyk. Skomplikowana transformacja pozwoliła na dużo lepsze upchnięcie elementów i do tego bardziej wierną serialowi budowę z kabiną myśliwca na plecach.
A jak Cyclonus wygląda obok poprzedniej edycji Silverbolta, czyli swojego starszego kuzyna? Naprawdę przyzwoicie. Ręce są może nieco za długie, ale cała reszta nie powinna dawać powodów do narzekania.
Obie figurki mają dość podobny schemat transformacji i widać to w ustawieniu plecaka. Cyclonus posiada jednak tę przewagę, że otrzymał proporcjonalnie znacznie większe pięty i udało mu się uniknąć całkowicie pustych łydek, co niestety jest przekleństwem Silverbolta.
Na koniec jeszcze szybki rzut oka na profil obu figurek.
Reklama
Tryb Combinera
Skoro jesteśmy w trakcie Wojen Combinerów, to musimy zobaczyć jak sprawdzi się na tym polu Cyclonus.
Model transformuje się w tułów Galvatronusa. Według zapowiedzi Galvatronus to główny przeciwnik pierwszego kobiecego Combinera – Victorion. Sama figurka jest natomiast wyraźnie inspirowana postacią Galvatrona z pierwszej generacji Transformers. Transformacja jest bardzo prosta i nikt nie powinien mieć z nią większych problemów. Najciekawsze jest to, że dla modułu gestalta dosłownie obracamy robota o 180 stopni – sprytnie.
Głowa figurki wygląda znakomicie, tak samo z resztą jak miało to miejsce w trybie robota. Jest to lekka wariacja w stosunku do oryginału, ale ten mocniej opancerzony wygląd zdecydowanie pasuje do postaci. Bardzo ładnie wypada także ogólna jakość malowania. Mój egzemplarz ma niestety niewielką skazę na jednym z czerwonych elementów, ale to raczej wypadek przy pracy niż wada całej serii. Ktoś musiał być widocznie mocno podekscytowany podczas malowania…
Co ciekawe, klatka piersiowa robota składa się z nóg Cyclonusa i muszę przyznać, że to bardzo sprytny kawałek transformacji. Miło także zobaczyć drobne klasyczne detale jak obowiązkowy dla Galvatrona srebrno-czerwony kaloryfer.
Jedyną rzeczą jaka psuje harmonijność tyłu są wystające pięści Cyclonusa. Cała reszta prezentuje się bardzo dobrze.
Ponieważ górna partia nóg trybu połączonego to ręce robota – części te zachowały pełny zakres pozowalności. Głowa posiada jedną oś obrotu, a ruchomość rąk spoczywa na doczepianych do figurki kończynach. Samo montowanie odnóży jest bardzo sprytne i działa dzięki sprężynom blokującym zatrzaski – łatwe i stabilne połączenie.
Niestety nie posiadam żadnej kończyny, żeby dołożyć ją do trybu combinera, ale na pocieszenie dam Wam punkt odniesienia, który pozwoli na rozeznanie się w rozmiarze figurki. Już sam tułów jest wyraźnie większy od klasycznej wersji Cyclonusa, co zapowiada że gestalt będzie naprawdę pokaźny. Niestety Galvatronus nie otrzymał żadnych dedykowanych kończyn i będzie musiał pożyczyć je od innych gestaltów (z tego co słyszałem uzasadnia to umiejętność kontroli umysłów). Już widzę tego kuśtykającego na jednej nodze Motormastera… Wielka szkoda, że nie zdecydowanno się na wydanie czteropaku Sweeps’ów, którzy mogliby formować ręce i nogi Combinera. To by był świetny pomysł na zamknięcie setu, a Cyclonus otrzymałby armadę do dowodzenia…
Pora zebrać wszystkie myśli i podsumować Cyclonusa
Kiedy widziałem pierwsze zdjęcia figurek z serii Combiner Wars byłem mocno sceptyczny. Spodziewałem się zrobionych z cienkiego plastiku, pozbawionych farby i artykulacji wydmuszek. Prawda okazała się jednak zupełnie inna. Cyclonus to bardzo dobra figurka, która łączy wysoką jakość materiałów, sztywne klikające stawy, bardzo dobrze wyrzeźbione głowy i sporo pokrywającej wszystko farby. Do tego godzi ze sobą trzy różne tryby, co zawsze jest wyzwaniem dla transformera. Jako samolot może i ma pod sobą spory śmietnik, ale jako robot wygląda już naprawdę przyzwoicie. Do tego trzeba docenić twórców za przemodelowanie właściwie wszystkich części myśliwca. Na deser Cyclonus daje Ci jeszcze tryb połączony. Transformacja jest prosta, co z jednej strony znajdzie uznanie rodziców i najmłodszych fanów, a z drugiej może nieco zniechęcić kolekcjonerów. Myślę, że wybrany przez Hasbro kompromis powinien jednak zadowolić odbiorców. Oczywiście można by się przyczepić do kilku drobiazgów takich jak brak nowej broni, pojedyncza skaza farby, goryle ramiona czy niezbyt udane dłonie, ale to naprawdę drobne zarzuty. Pamiętajmy też, że cena Voyagera to około 150 zł. W tej kategorii kwotowej otrzymujemy naprawdę sporo. Cyclonus powinien sprawdzić się świetnie w roli zabawki dla młodszych fanów Transformers, ale także będzie całkiem nieźle wyglądał na półce kolekcjonerów klasycznych figurek.
Czy warto czekać na przyszłoroczną ofensywę Combiner Wars w Polsce? Cyclonus daje jej bardzo dobry start i ciekaw jestem dalszego rozwoju tej gałęzi. Jeszcze raz dziękuję Hasbro Polska za udostępnienie mi figurki do recenzji i zachęcam do wspierania oficjalnych wydań. Jeżeli jesteście zainteresowani innymi modelami z tej serii, to wyczekujcie kolejnych materiałów na naszej stronie. W międzyczasie dziękuję za dotrwanie do końca tego tekstu i zapraszam do dalszego śledzenia Maniaków!
Reklama